wtorek, 22 stycznia 2013

Adventure 44

        Mieszkam z tatą w Polsce już od siedmiu miesięcy. Od czasu wjazdu rozmawiam z Louisem codziennie. Pyta się jak się czuje, czy boli mnie brzuch, kiedy ma przyjechać i czy wymyśliłam już dla dziecka imię. Dla dziewczynki już od dawna. Zawsze chciałam nazwać dziewczynkę Ania. W angielskiej wersji to brzmi Nancy. Więc tak właśnie mam zamiar ją nazwać.
        -Nancy? Pięknie. Tak jak jej mama. - powiedział gdy pewnego wieczora rozmawialiśmy na skype.
        -Oj już się nie podlizuj. Jeszcze tylko dwa miesiące. - powiedziałam szeroko się uśmiechając.
        -Co ty tam jesz? Śledzie z nutellą? - powiedział zszokowany.
        -Może... - powiedziałam chichocząc.
        -To przestań. Zatrujesz dziecko. - powiedział zatroskany.
        -Ale to nie moja wina, że ono chce nutelle a ja śledzie. - stwierdziłam.
        -No dobrze. - poddał się.
        -You say I'm crazy. I got your crazy. - zaczęłam śpiewać piosenkę Britney Spears.
        Louis zaczął się śmiać.
        -Nowy Tomlinson lubi Spears. - zachichotał.
        -Nie marudź. - powiedziałam i się rozłączyłam.
        Byłam na niego zła. Bez przerwy tylko narzekał i narzekał, że coś mi się podoba a coś nie. To moja decyzja. I maleństwa puki się nie urodzi.
*****
         Ok. To był już powoli dziewiąty miesiąc. Było mi z każdym dniem coraz trudniej nosić dziecko w brzuchu. Ważył chyba tone. Albo więcej.
         -Dobrze się czujesz kotku? - spytał mój tata.
         -Jak ciężarna z cztero kilogramowym dzieckiem w brzuchu. - powiedziałam sarkastycznie.
         Delikatnie opadłam na kanapę. Musze przyznać, że macierzyństwo nie jest łatwe. Nawet jak się jeszcze tego dziecka nie urodzi.
         Usłyszałam piosenkę Lady Gagi Born This Way. Louis do mnie dzwonił.
         -Będę mógł u was zamieszkać? - zapytał.
         Ledwo go słyszałam po wokół niego był głośny szum.
         -Teraz? Chyba tak. Mamy jeszcze wolny pokój. Ze mną nie możesz spać bo muszę mieć miejsce dla dzidzi. - zaśmiałam się.
        On też zachichotał.
        -Teraz bo jestem na lotnisku. Będę z tobą 24 h na dobę aż urodzisz. Daje Ci tydzień. - zaśmiał się.
        -Przyjeżdżaj. - powiedziałam i podałam mu mój adres.
        Był w pół godziny. Gdy przyjechał nie pobiegłam się z nim przywitać jak zawsze. Było mi zbyt ciężko. Mój tata musiał otworzyć drzwi. Ja nadal siedziałam na kanapie.
        -Ten brzuch cię pogrubia. - powiedział wskazując na nasze dziecko.
        -Wal się. - powiedziałam zmęczona.
        -Jest naprawdę potężny. Chyba będą bliźniaki. - powiedział wesoło się uśmiechając.
        -Właściwie to tak. Ale nie chciałam Ci mówić. - westchnęłam i zamknęłam oczy.
        -Żartujesz?! - powiedział zszokowany.
        -Nie. Ale nie wiem jaka płeć. Chce się dowiedzieć przy porodzie. - oznajmiłam nie otwierając oczu.
        -Dobrze się czujesz? - spytał zmartwiony.
        -Mhm. - wymamrotałam.
        -Ona ma tak często. - oznajmił głaszcząc go po głowie w uspokajającym geście tata.
        Odetchnął. Nagle złapałam się za brzuch i syknęła z bólu. Dostałam skurczu. Kolejnego naprawdę silnego. Aż się skuliłam.
        -Rodzisz? - spytał przerażony chłopak.
        -Nie. Ale zawieźcie mnie już do szpitala. - poprosiłam.
        Jak postanowiłam tak zrobili. W kilka minut byliśmy na miejscu. Przydzielili mi sale. Była dość przestronna.
        -Będę mógł być przy niej 24 godziny na dobę? - spytał Louis położną.
        -Nie widzę problemu. A poza tym poród był przewidywany na dziś. - powiedziała szeroko się uśmiechając.
        Gdy wyszła Louis rzucił mi wrogie spojrzenie.
        -Na dziś a ja nic nie wiem! - krzyknął.
        -Zapomniałam oznajmiłam jakby nigdy nic.
        Od razu się uspokoił. Często o różnych rzeczach zapominałam. 
        -Ał... - po raz kolejny jęknęłam z powodu skurczu. 
        Tym razem był on o wiele silniejszy. Nigdy nie bywały aż takie silne.
        -Już. - oznajmiłam Louisowi.
        Szybko pobiegł po położną. Wszystko mnie bolało.
        -Proszę głęboko oddychać. - mówił ginekolog.
        Robiłam to co kazał. Nie mogłam wytrzymać tego bólu. Krzyczałam tak głośno jak mogłam.
        -Już prawie. - mówił dalej zachęcająco.
        -Dasz radę. - mówił Louis.
        -Spier*alaj. To ja tu k**wa rodzę. - powiedziała wściekła.
        -Ok. - pisnął i odsunął się trochę.
        -Jeszcze chwila. - powiedział lekarz.
        Nagle poczułam ulgę. Marzyłam o niej od 6 miesięcy.
        -Obydwa zdrowe. - oznajmiła położna. -Chłopiec i dziewczynka. - powiedziała uśmiechając się przyjaźnie.
        Louis zdębiał. Był przerażony tym co będzie musiał przeżyć. Ale każdy wie, że ja będę miała trudniej.
        -Mogę je na ręce? - spytałam wyciągając w ich stronę ręce.
        Doznałam nieznanego mi dotąd szczęścia. Były prześliczne.
        -Tommy i Nancy. - powiedziałam całując moje dzieci w czoło.
        -Nasze nowe dzieci. - powiedział Louis.
        -Jakie nasze? Rodziłeś je? Nie. One są moje. - zaśmiałam się.
        -Ok. - powiedział wesoło się uśmiechając.
        Coś sobie przypomniałam. Powinniśmy wziąć ślub. Z przyzwoitości. Tak będzie lepiej niż nic. Przynajmniej ja tak myślę. Gdy zostaliśmy sami a nasze dzieci zostały nam zabrane postanowiłam mu to uświadomić.
        -Musimy wziąć ślub. Najlepiej kościelny. No chyba, że nie chcesz. - zaproponowałam.
        -Jasne, że chcę. Ale w Anglii. Albo gdzieś w Grecji. - powiedział wesoło.
        -Zgoda. - powiedziała i wesoło się uśmiechnęłam.
*****
        -Tak. - powiedział Louis.
        W tym momencie nasze usta złączyły się w pocałunku. Ja i Louis staliśmy się małżeństwem. On mężem ja żoną. Oczywiście ślub był na Krecie. Teraz miało się odbyć wesele. Ja i Louis poszliśmy do pokoju się przebrać.
        Ja ubrałam to bo wszyscy byli luźno ubrani. Od początku taki był plan.
        Moje życie dopiero teraz się zaczęło.

3 komentarze: