piątek, 25 stycznia 2013

Adventure 45

        Spojrzałam na Nancy i Tommiego. Spali sobie słodko w łóżeczkach. Można było tak na nich patrzeć godzinami. Więc to robiłam. Byli tacy słodcy.
        -Pani Tomlinson, czy miałaby pani ochotę na coś do jedzenia? - zapytał mnie Louis szeroko się uśmiechając.
        -Kto by pomyślał. Mam dwadzieścia lat, męża i bliźniaki. - westchnęłam.
        -Wiele dziewczyn na całym świecie marzy o tym, żeby chociaż przez jeden dzień być tobą. - powiedział Louis przytulając mnie.
        -Wiem. Byłam jedną z nich. Tylko, że ja marzyłam tylko o tobie. Nie o sławie. Nie o dwójce pięknych zdrowych dzieci. Dostałam za dużo. - powiedziałam.
        -Możliwe. Ja też nigdy nie myślałem, że w tym wieku będę miał już swoją własną rodzinę. - przyznał. -Ale teraz się z tego ciesze. - dopowiedział.
        -Ja też. Ale bycie rodzicami nie jest takie łatwe. Ty wiesz. - powiedziałam zmartwiona.
        -Oj tam, oj tam. Będzie dobrze. - powiedział Lou głaszcząc mnie po ramieniu.
        Przewróciłam oczami i poszłam na spacer. Szłam powoli długą ulicą. Zaczęłam myśleć o tym jak teraz będzie wyglądało moje życie. Będę musiała prawie całkiem sama wychować dwoje bliźniaków. Nauczyć ich mówić i chodzić. Oczywiście nie sugeruje, że Louis nie będzie się starał poświęcać im swojego czasu. Po prosu uważam, że ma za bardzo wypełniony grafik.
         Wróciłam do domu. Było słychać płacz dziecka. Szybko pobiegłam na górę. Louis próbował za wszelką cenę uspokoić Tommiego. Trzeba przyznać, że nie wychodziło mu to najlepiej. Wzięłam dziecko na ręce i mocno przytuliłam.
         -Cicho słońce. - powiedziałam i pogłaskałam syna po głowie.
         Uspokoił się.
         -Czarownica. - zaśmiał się Louis.
         Jednak było po nim widać, że się zdziwił. Ja sama nie wiedziałam jak to zrobiłam.
******
Sory, że taki krótki ale nie mam weny.

czwartek, 24 stycznia 2013

Part 25 Lirry

Z oczu popłynęły mi łzy. Moja mała Suzan właśnie została panią Tomlinson. Obok mnie stoją już przebrani chłopcy i młoda para. Ja również się przebrałam. Podeszłam do stolika i wzięłam kieliszek szampana. Za chwilę miałam mieć przemowę. Nie chciałam, ale Suzan i chłopcy mnie namówili. Weszłam na podwyższenie. Stuknęłam łyżeczką o kieliszek i wszyscy zamilkli wgapiając się we mnie.
- Chciałabym życzyć tak jak chyba młodej parze szczęścia i takie tam. Wznieśmy za nich toast!- Uśmiechnęłam się szeroko i podniosłam rękę. Zeszłam i usiadłam na krześle obok Suzan.
- Zatańczysz?- Zaproponował Liam.
- Mogę...- Odpowiedziałam z udawanym wahaniem.
Tańczyliśmy do kilku wolnych piosenek. Po chwili podeszliśmy do chłopców i ich dziewczyn.
- Jak tam?- Spytałam zmęczona.
- Dobrze.- Odpowiedział Harry.
- Kto ma ochotę na spacer?- Spytałam.
- Ja!- Odpowiedział ochoczo Li.
- No to chodźmy!- Wykrzyknęłam i pociągnęłam chłopaka za sobą.
Szliśmy w milczeniu, aż w końcu ciszę przerwał mój ukochany.
- Nie chciałabyś być na miejscu Suzan?
- Nie... Ja wolę być wolna.- Odparłam zaczepnie.
- Ej!- Zawołał.
Zaczęłam uciekać, a on mnie gonił. W końcu zmęczona schowałam się za drzewem.
- Merry! Gdzie jesteś? Ja się tak nie bawię!- Wrzeszczał.
W końcu nie wytrzymałam i wybuchłam śmiechem. Ze śmiechu aż się wywróciłam. Liam zauważając mnie zaczął mnie łaskotać.
- Ej to nie fair! To, to oszustwo! Wykorzystałeś to, że się wywaliłam!- Wystękałam przez śmiech.
W końcu udało mi się wstać. Otrzepałam się i wróciliśmy.
- Co tam gołąbki?- Spytał Harry.
- Nie nazywaj mnie Kevinem! Louis by się obraził!- Zaśmiałam się.
- Co ja?- W tym momencie podszedł do nas pan młody.
- Nieee... Nic.- Odpowiedziały jednocześnie Ingrid i Caroline.
-Uwaga, uwaga. A teraz panna młoda będzie rzucała welonem, a pan młody muszką.- Zapowiedział DJ.
Ustawiliśmy się w kółkach.
Suzan zamknęła oczy.
- Rzucam! - Krzyknęła.
Welon złapała jakaś obca mi dziewczyna, a muszkę Harry.
- Teraz musicie razem zatańczyć!- Pisnęłam radośnie.
Para zawirowała na parkiecie. Muszę się przyznać, że pierwszy raz byłam pijana. Dalej już nic nie pamiętam.

środa, 23 stycznia 2013

wtorek, 22 stycznia 2013

Adventure 44

        Mieszkam z tatą w Polsce już od siedmiu miesięcy. Od czasu wjazdu rozmawiam z Louisem codziennie. Pyta się jak się czuje, czy boli mnie brzuch, kiedy ma przyjechać i czy wymyśliłam już dla dziecka imię. Dla dziewczynki już od dawna. Zawsze chciałam nazwać dziewczynkę Ania. W angielskiej wersji to brzmi Nancy. Więc tak właśnie mam zamiar ją nazwać.
        -Nancy? Pięknie. Tak jak jej mama. - powiedział gdy pewnego wieczora rozmawialiśmy na skype.
        -Oj już się nie podlizuj. Jeszcze tylko dwa miesiące. - powiedziałam szeroko się uśmiechając.
        -Co ty tam jesz? Śledzie z nutellą? - powiedział zszokowany.
        -Może... - powiedziałam chichocząc.
        -To przestań. Zatrujesz dziecko. - powiedział zatroskany.
        -Ale to nie moja wina, że ono chce nutelle a ja śledzie. - stwierdziłam.
        -No dobrze. - poddał się.
        -You say I'm crazy. I got your crazy. - zaczęłam śpiewać piosenkę Britney Spears.
        Louis zaczął się śmiać.
        -Nowy Tomlinson lubi Spears. - zachichotał.
        -Nie marudź. - powiedziałam i się rozłączyłam.
        Byłam na niego zła. Bez przerwy tylko narzekał i narzekał, że coś mi się podoba a coś nie. To moja decyzja. I maleństwa puki się nie urodzi.
*****
         Ok. To był już powoli dziewiąty miesiąc. Było mi z każdym dniem coraz trudniej nosić dziecko w brzuchu. Ważył chyba tone. Albo więcej.
         -Dobrze się czujesz kotku? - spytał mój tata.
         -Jak ciężarna z cztero kilogramowym dzieckiem w brzuchu. - powiedziałam sarkastycznie.
         Delikatnie opadłam na kanapę. Musze przyznać, że macierzyństwo nie jest łatwe. Nawet jak się jeszcze tego dziecka nie urodzi.
         Usłyszałam piosenkę Lady Gagi Born This Way. Louis do mnie dzwonił.
         -Będę mógł u was zamieszkać? - zapytał.
         Ledwo go słyszałam po wokół niego był głośny szum.
         -Teraz? Chyba tak. Mamy jeszcze wolny pokój. Ze mną nie możesz spać bo muszę mieć miejsce dla dzidzi. - zaśmiałam się.
        On też zachichotał.
        -Teraz bo jestem na lotnisku. Będę z tobą 24 h na dobę aż urodzisz. Daje Ci tydzień. - zaśmiał się.
        -Przyjeżdżaj. - powiedziałam i podałam mu mój adres.
        Był w pół godziny. Gdy przyjechał nie pobiegłam się z nim przywitać jak zawsze. Było mi zbyt ciężko. Mój tata musiał otworzyć drzwi. Ja nadal siedziałam na kanapie.
        -Ten brzuch cię pogrubia. - powiedział wskazując na nasze dziecko.
        -Wal się. - powiedziałam zmęczona.
        -Jest naprawdę potężny. Chyba będą bliźniaki. - powiedział wesoło się uśmiechając.
        -Właściwie to tak. Ale nie chciałam Ci mówić. - westchnęłam i zamknęłam oczy.
        -Żartujesz?! - powiedział zszokowany.
        -Nie. Ale nie wiem jaka płeć. Chce się dowiedzieć przy porodzie. - oznajmiłam nie otwierając oczu.
        -Dobrze się czujesz? - spytał zmartwiony.
        -Mhm. - wymamrotałam.
        -Ona ma tak często. - oznajmił głaszcząc go po głowie w uspokajającym geście tata.
        Odetchnął. Nagle złapałam się za brzuch i syknęła z bólu. Dostałam skurczu. Kolejnego naprawdę silnego. Aż się skuliłam.
        -Rodzisz? - spytał przerażony chłopak.
        -Nie. Ale zawieźcie mnie już do szpitala. - poprosiłam.
        Jak postanowiłam tak zrobili. W kilka minut byliśmy na miejscu. Przydzielili mi sale. Była dość przestronna.
        -Będę mógł być przy niej 24 godziny na dobę? - spytał Louis położną.
        -Nie widzę problemu. A poza tym poród był przewidywany na dziś. - powiedziała szeroko się uśmiechając.
        Gdy wyszła Louis rzucił mi wrogie spojrzenie.
        -Na dziś a ja nic nie wiem! - krzyknął.
        -Zapomniałam oznajmiłam jakby nigdy nic.
        Od razu się uspokoił. Często o różnych rzeczach zapominałam. 
        -Ał... - po raz kolejny jęknęłam z powodu skurczu. 
        Tym razem był on o wiele silniejszy. Nigdy nie bywały aż takie silne.
        -Już. - oznajmiłam Louisowi.
        Szybko pobiegł po położną. Wszystko mnie bolało.
        -Proszę głęboko oddychać. - mówił ginekolog.
        Robiłam to co kazał. Nie mogłam wytrzymać tego bólu. Krzyczałam tak głośno jak mogłam.
        -Już prawie. - mówił dalej zachęcająco.
        -Dasz radę. - mówił Louis.
        -Spier*alaj. To ja tu k**wa rodzę. - powiedziała wściekła.
        -Ok. - pisnął i odsunął się trochę.
        -Jeszcze chwila. - powiedział lekarz.
        Nagle poczułam ulgę. Marzyłam o niej od 6 miesięcy.
        -Obydwa zdrowe. - oznajmiła położna. -Chłopiec i dziewczynka. - powiedziała uśmiechając się przyjaźnie.
        Louis zdębiał. Był przerażony tym co będzie musiał przeżyć. Ale każdy wie, że ja będę miała trudniej.
        -Mogę je na ręce? - spytałam wyciągając w ich stronę ręce.
        Doznałam nieznanego mi dotąd szczęścia. Były prześliczne.
        -Tommy i Nancy. - powiedziałam całując moje dzieci w czoło.
        -Nasze nowe dzieci. - powiedział Louis.
        -Jakie nasze? Rodziłeś je? Nie. One są moje. - zaśmiałam się.
        -Ok. - powiedział wesoło się uśmiechając.
        Coś sobie przypomniałam. Powinniśmy wziąć ślub. Z przyzwoitości. Tak będzie lepiej niż nic. Przynajmniej ja tak myślę. Gdy zostaliśmy sami a nasze dzieci zostały nam zabrane postanowiłam mu to uświadomić.
        -Musimy wziąć ślub. Najlepiej kościelny. No chyba, że nie chcesz. - zaproponowałam.
        -Jasne, że chcę. Ale w Anglii. Albo gdzieś w Grecji. - powiedział wesoło.
        -Zgoda. - powiedziała i wesoło się uśmiechnęłam.
*****
        -Tak. - powiedział Louis.
        W tym momencie nasze usta złączyły się w pocałunku. Ja i Louis staliśmy się małżeństwem. On mężem ja żoną. Oczywiście ślub był na Krecie. Teraz miało się odbyć wesele. Ja i Louis poszliśmy do pokoju się przebrać.
        Ja ubrałam to bo wszyscy byli luźno ubrani. Od początku taki był plan.
        Moje życie dopiero teraz się zaczęło.

poniedziałek, 21 stycznia 2013

Adventure 43

       Błysk fleszy oślepiał mnie coraz bardziej każdego dnia. Na planie zdjęciowym było chyba pięciu fotografów. Każdy robił mi zdjęcia.
       -Przestańcie! - krzyknęłam i wybiegłam na korytarz.
       Okazało się, że to było tylne wyjście z budynku. Na moje nieszczęście miałam na sobie kostium kąpielowy a na zewnątrz było 0 stopni. Szybko weszłam do środka. Wszyscy dziwnie się na mnie patrzyli.
       -No co? - powiedziałam jakby nigdy nic.
       Tym razem wyszłam dobrymi drzwiami. Tam stał Kevin.
       -Słońce co się stało? - zapytał ciepło mnie przytulając.
       -Nic. - powiedziałam odpychając go.
       Podreptałam do garderoby. Tak siedziała Caroline z innymi pracownikami pijąc kawę.
       -Caroline choć! - powiedziałam i poszłam do łazienki.
       Po chwili byłyśmy już tam razem.
       -Nie chcę już być sławna. - powiedziałam.
       -Dlaczego? - spytała z niedowierzaniem.
       -Nie mogę nic zrobić. Zajść w ciąże, iść do sklepu, nic! - powiedziałam zdołowana.
       -Ja Ci zazdroszczę. - powiedziała nieśmiało.
       -Jeśli masz talent to mogę Ci załatwić to samo. Ale ja tego nie chce. - jęknęłam
       Wyszłam z łazienki. Zobaczyłam Kevina.
       -Zwalniam Cie. - powiedziałam i poszłam się przebrać i zmyć makijaż.
       Nikt do końca nie wiedział co się stało. No może oprócz mnie i Caroline. To mogła być zła decyzja. Jednak już ją podjęłam.
       Przebrałam się w to. Naszyjnik dał mi Louis. Właśnie. Postanowiłam do niego zadzwonić.
       -Oszalałaś?! - krzyknął.
       -Nie. Podjęłam słuszną decyzje. Przynajmniej teraz będę mogła wychować w spokoju tego niewdzięcznego bachora. - powiedziałam z wyrzutem.
       -Nie nazywaj tak Tommiego. - powiedział złowrogo.
       -Albo Juli. - powiedziałam.
       -Jakkolwiek. - westchnął.
       Umówiliśmy się, że nie usunę ciąży jeśli będę mogła nazwać córkę.
       -Ej. - jęknęłam oburzona.
       -Przepraszam. Może masz racje. Będę w domu jutro rano. Porozmawiamy. - powiedział spokojniejszym tonem.
       Podjechałam pod dom. Nikogo w nim nie było. Ale teraz będę w nim już zawsze ja. Często sama.
*****
       Następnego dnia przyjechał Louis. Podbiegł do mnie i mnie przytulił. Później nasze usta złączyły się w długim pocałunku.
       -Musimy pogadać. - powiedział kiedy w końcu mnie puścił.
       -Wiem. - westchnęłam.
       Weszliśmy do domu. W środku była niespokojna cisza.
       -Gdy opowiedziałem o wszystkim Paulowi nie był szczęśliwy i powiedział, że musisz zniknąć. - powiedział poważne Louis.
       -Chyba go pogięło. - zaśmiałam się.
       -Chciałbym. Ale on mówił poważnie. - powiedział smutno.
       Do jego oczu zaczęły napływać łzy. Mówił śmiertelnie poważnie.
       -Musze? - zapytałam przerażona.
       -Choćby zaraz. - powiedział odwracając twarz.
       -A co jeśli nie? - zapytałam.
       Rzucił mi pełne łez spojrzenie.
       -Zrobią WSZYSTKO żebyś nie urodziła tego dziecka. - wyszedł z pokoju.
       Zaczęłam się pakować ale nie wzięłam wszystkiego. Zauważyłam, że mam naprawdę dużo rzeczy. No cóż. Może Louis mi je wyśle.
       -Zawieź mnie na lotnisko. Na to prywatne. Lece sama. - powiedziałam i wyszłam z domu trzymając wielkie pudło rzeczy.
       -Wezmę za ciebie to pudło. - powiedział wyrywając mi je z ręki.
       Po chwili byliśmy już na lotnisku. Postanowiłam lecieć do Polski. Mój tata pomoże mi z tym... Problemem? Jeśli tak można nazwać dziecko.
****************************
Ktoś to w ogóle czyta? Ktoś bierze udział w konkursie? Byłoby fajnie. Na razie nie dostałam żadnych zgłoszeń. Ale zawsze mogę odwołać konkurs. Jeśli nikt się nie zgłosi. Bo po co mam to ciągnąć? A i Lirry ma szlaban na kompa i nie będzie mógł teraz pisać. :(