piątek, 20 września 2013

Chapter 8

BRAK SZACUNKU!!
*************************************************************************
        Dziś jest bardzo pracowity dzień. O 7:30 wszyscy musieli być w studiu, które jest na drugim końcu miasta. Nikomu nie chciało się wstać, tłumaczyli sobie to tym, że jest weekend. Ale tak na prawdę, to nawet w środę nie chciałoby im się wstać.
        Tylko ja prawię bez problemu wstałam. Szybki prysznic, szybkie ubranie się, zjedzenie śniadanie w drodze było dla mnie rutyną. Martha, na przykład była mega niezorganizowana. Biegała po całym domu ze spodniami na wysokości kostek i myjąc zęby. Do tego popędzała mnie, żebym szybciej robiła kanapki.
        Nasi goście wczoraj wieczorem wrócili do domów. Nareszcie. Myślałam, że zaraz umrę. Musiałam robić więcej obiadów niż zazwyczaj. A chciałam dodać, że to ja kupuję składniki. Jak jakiś niewolnik. Dlatego ja też już dziś wracam do mojego przytulnego domku.
        -Pospieszcie się bo się spóźnimy! - krzyknęłam na cały dom. Z góry zbiegł gotowy Marion a za nim,Tom zakładający koszulkę. A gdzie nasza nowa parka? -MARTH! MICHAEL! RUSZCIE SIĘ!!!!
        Dałam gotowym chłopakom po kanapce i kawie z puszki, które wczoraj kupiłam dla nich w Starbucksie. Dla siebie kupiłam śmietankę do kawy w kartoniku i butelkę wody w spożywczaku. Śmietankę, bo bardzo dobrze nawilża gardło.
         -Idźcie już do samochodu. Zaraz przyjdziemy - powiedziałam do chłopaków i pobiegłam na górę. Martha właśnie wychodziła z łazienki. Była gotowa. -Leć do samochodu. - nakazałam jej.
         Michael wychodził ze swojego pokoju. Był totalnie w proszku. Ja chyba zaraz wybuchnę.
***
         Wreszcie dojechaliśmy do studia. Spóźniliśmy się o pół godziny i nie będę wytkała Michaela palcem, tłumacząc przez kogo. Szybko wbiegliśmy do budynku. Przy recepcji siedziała Jenny, tak jak zawsze.
         -Macie szczęście. Wasz menadżer stoi w korku. - powiedziała uśmiechając się promiennie.
         -Dzięki bogu. - westchnął Marion. -Mielibyśmy przechlapane.
         -Macie iść do sali nagraniowej. Tej z instrumentami. Nie wiem jak to się nazywa. - powiedziałam trochę przerażona.
         Tylko przytaknęłam i wsiadłam do windy. Zawsze oni zaczynali nagrywać, a ja w tym czasie ćwiczyłam. Miałam słuchawki na uszach i śpiewałam tekst z kartki. Dzięki temu było mniej powtórzeń i szybciej wracaliśmy do domów.
         Nasz menadżer zjawił się po godzinie. -Dobrze. Szybko łapcie za instrumenty. A ty Elizabeth szybko powtarzaj! - powiedział zdenerwowany. Tylko wtedy nazywał mnie Elizabeth.
***
         -No to co teraz? Idziemy na imprezę? - zapytała Marth.
         -Ja pasuję. Gardło mi pada. - westchnęłam zachrypniętym głosem.
         -To tym bardziej powinnaś sobie wypić ze dwa piwka. - powiedziała Martha.
         -Ale ja nie jestem pełnoletnia. - przypomniałam. 
         Powoli ich "Choć na impreze" doprowadzało mnie do szału. Co ja tam miałam niby robić? Niby tańczę, ale tylko w video diary. A w dodatku jakoś nie mam szczególnie ochoty, żeby jakiś nawalony jak stodoła koleś mnie podrywał. Tak jak ostatnio. Pojechałam metrem do domu. Byłam już zmęczona nimi i tym dniem.
         W domu jak zawsze weszłam na Twittera. Kolejni followersi i tweety do mnie. Tym razem to było w większości "Harry jest mój". Niby mnie nie nienawidzą, ale i tak mnie obserwują. Odpisałam im, że wcale nie mam zamiaru stawać na drodze ich miłości. Harry jakoś specjalnie mi się nie podoba. Dostałam jeszcze jedną wiadomość na prywatnych. Od Modest! . Czego oni mogą ode mnie chcieć? Mój menadżer zawsze informował mnie o wszystkim osobiście.
         DO: @SophieERGMAMcHara
         
         @ModestMgmt : Panno McHara, mamy bardzo interesującą propozycję. Dobrze płatną. Proszę stawić się jutro o 11:30 w Biurze. ~ Paul Higgins
         Kto to jest k*rwa Paul Higgins? Jakiś zboczeniec czy co? W każdym bądź razie pracuje w Modest! więc musi być popieprzony. Nie chcąc obrazić Goerga. Albo nie. Zdarł mi gardło. Chce go obrazić

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz