Jeszcze 3 miesiące temu chodziłam do szkoły, jak każda zwyczajna, poważna licealistka. Miałam przyjaciół, ukochanego... A teraz mam i ich i początkującą sławę. Karol ubrała mnie w dosyć fajne rzeczy, ale wolałabym być w innych. Ale nie ma co narzekać Soph ma gorsze. Zdecydowanie. Marion, Michael i Tom jak to faceci nie mieli zbytniego problemu w zaakceptowaniu ciuchów, które wybrała im Karol.
Przytuliłam każdego po kolei i życzyłam powodzenia. Po policzkach popłynęły mi łzy wzruszenia.
-Nie płacz głupia. Nie tak cię uczono.- Skarciłam sama siebie w myślach.
Szybko otarłam oczy i zdobyłam się na szeroki uśmiech.
- Co się szczerzysz mała?- Zapytał zaczepnie Tom i już chciał potargać mi włosy, ale szybko uskoczyłam.
- Powaliło cię? Chcesz jej popsuć fryz przed koncertem?!- Zawołał Mark, nasz fryzjer.
- Przepraszam...
- Jezuu skończcie wreszcie.- Zawył żałośnie Marion. Za dużo słodyczy...
- Marion rozumiem, że przeszkadza Ci to, że przyjaźnię się z Marthą, ale to nie nasza wina.
- No właśnie!- Potwierdził Michael, przeżucając mnie sobie przez ramię.
W końcu mnie odstawił.
- Ej ludzie. To, że jestem od Was niższa (co nie znaczy, że jestem niska), nie robi mnie waszą maskotką. Znajdźcie sobie kogoś innego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz