-Zestresowana? - zapytał Louis łapiąc mnie za rękę.
-Jak myślisz? - wydało mi się, że to było pytanie retoryczne.
-Być może, że niedługo to będzie twoja rodzina. Czego się boisz? - zapytał z troską.
-Boje się braku akceptacji. - odpowiedziałam lekko drgając.
-Moje wszystkie siostry Cię kochają. Maja twoją płytę. Za to moja mama chcę Cię poznać już od dawna. Nie musisz się bać słoneczko. - pocieszał mnie Louis. Chyba najbardziej przekonało mnie to słoneczko bo postanowiłam wyjść z auta.
W domu pachniało (ku mojemu zdziwieniu) pieczenią. Ktoś właśnie włożył do piekarnika jakieś zwierze. Tylko dlaczego? Przecież w Polsce wigilia jest dniem w którym nie jada się mięsa.
-Poznajcie Suzan! - krzyknął Lou na cały dom. Z kuchni wyszła jego mama, a z całego domu po przybiegały siostry.
-Ona jest ładniejsza na żywo, niż w prasie. - westchnęła jego mama.
-OMG! - powiedziały dwie najstarsze siostry.
-Nie wierze! To Suzan! Ja mam na imię Charlotte. - powiedziała najstarsza. Zawsze chciałam nazwać córkę tym imieniem.
-Super. Jak ja i Louis będziemy mieli córkę to nazwiemy ją twoim imieniem. - powiedziałam szeroko się uśmiechając.
-A ja mam na imię Felicity. - powiedziała druga. Też miała zaskakująco ładne imię.
-Pani to chyba nie zna brzydkich imion dla córek. - zwróciłam się do mamy Louisa.
-Najmłodsze to Daisy i Phoebe. Bliźniaczki. - powiedział Lou przytulając swoje dwie najmłodsze siostry.
-Przepraszam panią, pani Tomilnson. Czy mogła by mi pani powiedzieć gdzie jest łazienka? - powiedziałam tak grzecznie jak tylko mogłam.
-Nie mów mi pani. Mów mi mamo. Louis mi tyle dobrego o tobie opowiadał. Poza tym dziewczyny chcą chodzić na wszystkie twoje koncerty. Znam Cię na tyle dobrze, że możesz mówić mi mamo. - powiedziała kobieta. Wzruszyłam się.
-Łazienka jest na górze. Ostatnie drzwi po prawej. - powiedziała Felicity. Kierując się jej wskazówkami doszłam do łazienki. Tam wyciągnęłam z kieszeni komórkę i sprawdziłam w internecie zwyczaje świąteczne w UK.
Okazało się, że wszystko jest inaczej niż w Polsce. Tu daniem głównym był indyk. Za to przysmakami były pudding i nadziewane babeczki.
Gdy wszystko już przeczytałam szybko wybiegłam z łazienki i zbiegłam na dół do rodziny Louisa.
-Coś się stało? - zapytałam mama Lou.
-Nie. - powiedziałam.
Louis radośnie na mnie spojrzał.
-Jutro po obiedzie idziemy na Boxing Day. Wiesz co to Suzan? - oznajmił Louis. Twierdząco kiwnęłam głową.
-Ludzie idą do kościoła i w czasie mszy są składane datki które są przeznaczone na biedniejszych mieszkańców. - powiedziałam tak krótko jak tylko potrafiłam.
-Zuch dziewczyna. - powiedział ojciec Louisa którego wcześniej jakoś nie widziałam.
Może pomóc pani w przygotowaniu czegoś na jutro? - zapytałam mamę Lou.
-Nie. Jutro pomożesz przełożyć mi pudding do mniejszych misek i zrobimy wszyscy razem babeczki. - powiedziała kobieta.
*****
-Zaraz dwunasta. - powiedziała Daisy.
-Nareszcie. - westchnęła Phoebe. Lekko się zaśmiałam. Za to Louis wybuchł głośnym śmiechem.
-Nie śmiejemy się dzieciaki tyko spieszymy. Louis, zanieś pudding na stół, a ty skarbie wyjmij z piekarnika nasze wypieki. Niech trochę przestygną. Ja później zaniosę je na stół. - mama (Louisa) mówiła do mnie skarbie. Zachowywała się jakbym naprawdę była jej córką. To było miłe.
Pobiegłam na górę przebrać się w to. Gdy zeszłam zobaczyła mnie mama (Lou). Jej twarz pojaśniała.
-Jak ślicznie. - westchnęła.
-Dziękuję. - powiedziałam onieśmielona.
-Moje dziewczynki ubierają się w nie wiadomo co. W jakieś obcisłe żółte sukienki. - powiedziała poddenerwowana mama.
-Niech mama się nie martwi. Zmądrzeją. - powiedziałam przytulając mocno kobietę.
Zasiedliśmy wszyscy do stołu. Każdy z nas miał na głowie papierową koronę którą wczoraj zrobił. Wydało mi się to trochę zabawne. Jednak była taka tradycja.
Po kolacji wszyscy wybrali się do kościoła. Wszyscy oprócz mnie i Louisa który naglę źle się poczuł. Chciał żebym z nim została. Dałam mamie dwadzieścia funtów żeby wrzuciła do skarbonki. Kobieta obiecała, że to zrobi.
-Zrobisz mi herbatę? - poprosił mnie Louis.
-Jasne. - powiedziałam po czym wstałam z kanapy na której razem siedzieliśmy.
Gdy herbata była już gotowa przyniosłam ją mojemu Lou. Sączył ją powoli.
-Mój ty biedaczku. - powiedziałam głaszcząc chłopaka po głowie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz